Wybory amerykańskie

W dniu 7 listopada spotkaliśmy się w Muzeum Niepodległości, gdzie można było zwiedzić wystawę o początkach II Republiki „Polonia Restituta”, a następnie wysłuchać informacji i osobistych obserwacji profesora Longina Pastusiaka kilkanaście godzin po zakończeniu wyborów prezydenckich w USA. Nasz gość honorowy przeprowadził swój wywiad brawurowo, z werwą budzącą podziw dla człowieka, który ma w metryce wpisane 1935, a do godziny 4 rano tego dnia komentował przebieg wyborów w telewizji. Był to przy tym wykład błyskotliwy, naszpikowany anegdotami i ciekawostkami.

Wbrew temu, co się często sądzi, Konstytucja USA nic nie mówi na temat wyborów. Reguluje to dopiero ustawa Kongresu z 1845 roku. Termin wyborów ustalono jako pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada. Dlaczego wtorek? Bo kiedy to uchwalano, do punktów wyborczych trzeba było czasami jechać dłużej niż jeden dzień, a etyka protestancka zabraniała podróżowania w niedzielę. Nie mógł to więc być poniedziałek. Chodziło również o to, żeby wybory nie odbywały się 1. listopada, bo kupcy robili wtedy bilans miesiąca.

Wymyślono przy tym dosyć dziwny system dwustopniowych wyborów. Najpierw w powszechnym głosowaniu wybiera się 538 elektrów. Największy stan Kalifornia ma ich 55, a najmniejsze po 3. Kolegium elektorów nigdy się nie zbiera, a w 1. poniedziałek po 2. środzie grudnia (w tym roku 17 grudnia) w stolicach swoich stanów oddają głosy na swoich kandydatów na zasadzie zwycięzca bierze wszystko. Te głosy przewozi się do Waszyngtonu, gdzie przelicza się je na pierwszym posiedzeniu obu izb Kongresu i ogłasza wybór prezydenta elekta, który zostaje prezydentem po zaprzysiężeniu. W przypadku zmiany na tym stanowisku, w czasie zaprzysiężenie najpierw za „starym” prezydentem, a potem za nowym stoi człowiek z czarną teczką zawierająca kody do broni atomowej.

System jest kuriozalny, bo pozwala zostać prezydentem kandydatowi, który uzyskał mniej głosów w głosowaniu powszechnym. Zdarzyło się to cztery razy. Ostatnio w 2000 r., gdy Al Gore uzyskał więcej głosów niż George Bush.

Czego można oczekiwać po 44 prezydencie USA? Barack Obawa, podobnie jak inni prezydenci USA, w czasie pierwszej kadencji prowadził politykę ostrożną i umiarkowaną. Trzeba przyznać, że pole manewru miał ograniczone, ponieważ jego inicjatywy blokowali Republikanie w Izbie Reprezentantów. W drugiej kadencji natomiast powinien walczyć o miejsce w historii. A więc powinien być bardziej skuteczny. Republikanie teraz będą musieli też zmienić podejście, żeby odzyskać prestiż partii konstruktywnej.

Obliczono, że Barack Obawa złożył 510 obietnic i wiadomo, że wiele z nich nie dotrzymał i nie dotrzyma. Na przykład, że ograniczy dostęp do broni automatycznej. Trudno przypuszczać,żeby mu się udało wygrać z potężnym American Rifle Association. Można natomiast oczekiwać, że będzie starał się zreformować system podatkowy, zwiększając obciążenie bogatych oraz system imigracyjny dotyczący 11 mln imigrantów.

W polityce zagranicznej Ameryka wyraźnie koncentruje się na Azji. Widać to było w debacie przedwyborczej, w której ani razu nie padły słowa Europa, Unia Europejska czy NATO. Natomiast Izrael 40 razy, Chiny 30 razy, Afganistan 20 razy. Polska w kampanii wyborczej praktycznie nie istniała. Żaden z kandydatów nie spotkał się z Polonią, a pozycja Kongresu Polonii Amerykańskiej jest najsłabsza od 50 lat. W wyborach Polacy byli tradycyjnie podzieleni. O malejącym znaczeniu Europy świadczy zmniejszenie liczby żołnierzy amerykańskich na naszym kontynencie ze 100 tys. do 78 tys. Nawiasem mówiąc USA ma na świecie 830 baz wojskowych w 130 krajach.

Profesor Pastusiak mówił też o rosnącej roli prezydenckich żon. Prekursorem była Eleonora Roosevelt, a potem dużą rolę odegrała Jacqueline Kennedy. Barack Obama po skończeniu Harvardu odbywał praktykę w firmie prawniczej, gdzie jego szefem była Michelle. I ślady tych szefowskich ciągot widać do dziś.

Kampania 2012 roku była najdroższa, bo zezwolono firmom i osobom prywatnym na przeznaczanie na komitety wyborcze nieograniczonych środków. Pieniądze są bardzo ważne, ale nie muszą być własne. Człowiek bardzo bogaty nie jest najlepszym kandydatem na prezydenta. Przekonał się o tym Rockefeller i Harriman, którzy ubiegali się i nie zostali przyjęci.

Na koniec anegdotka. Dlaczego żadna kobieta nie była prezydentem Stanów Zjednoczonych? Ponieważ jednym z warunków jest wiek 35 lat, a żadna kobieta nie chce się do tego przyznać.