Na naszym majowym spotkaniu ponownie zagłębiliśmy się w tematykę dyplomacji, a naszym przewodnikiem był Ryszard Fijałkowski, któremu asystowało w dyskusji jeszcze kilku kolegów z doświadczeniem dyplomatycznym, a takich w naszym środowisku przecież nie brakuje.
Ten drugi najstarszy zawód na świecie – jak stwierdził R.Fijałkowski wzdychając jednocześnie, ale dlaczego przynoszący tak drastycznie mniejsze dochody, był już znany w bardzo dawnych czasach. Homer wspominał o poselstwach w czasie wojny trojańskiej, która toczyła się o kobietę i niektórzy historycy twierdzą, że to była jedyna wojna, kiedy wszystkie strony wiedziały o co walczą.
Jest kilka definicji dyplomacji. Autorem jednej z pierwszych, ale powtarzanych do dzisiaj, jest Sir Henry Wotton, ambasador Jakuba I w Wenecji, który powiedział: „ambasador to uczciwy człowiek, którego wysyła się po to, żeby dla dobra swojego kraju kłamał za granicą.” Bismarck twierdził, ze sama natura zadbała o to, żeby był dyplomatą, ponieważ urodził się 1 kwietnia. Natomiast Couve de Murville określał dyplomację jako sztukę dzielenia tortu tak, żeby każdy myślał, że dostał największy kawałek.
Dyplomatyczne gafy są nieodłączną częścią tego zawodu. W nie tak odległej przeszłości ambasador w towarzystwie członków ambasady składał królowi Baudouinowi listy uwierzytelniające ubrany w żakiet i cylinder. W czasie audiencji król z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Okazało się, że jednemu z pracowników ambasady metka wypożyczalni cylindrów przykleiła się do czoła.
Oprócz tego rodzaju faux pas jest wiele opowiadań o lapsusach językowych. Najzabawniejszy dotyczy naszego ambasadora w Meksyku, gdyż obejmuje jego i jego żonę. Na pytanie jak się czuje w Meksyku zamiast odpowiedzieć „z każdym dniem lepiej” (mejor) powiedział „każdego dnia kobieta” (mujer), natomiast jego żona zamiast powiedzieć „nie jestem głodna” (hambre) powiedziała „nie mam mężczyzny” (hombre). I te wypowiedzi ułożyły się w zgrabną całość. Ambasador codziennie z kobietą, no to dla ambasadorowej nie starczyło mężczyzny.
Najpiękniejsza anegdota dotyczyła przedstawiania Zdzisława Rapackiego jako polskiego ambasadora królowej Elżbiecie, następnie księciu Filipowi i królowej matce. Ta ostatnia zapytała swego zięcia: „czy to Anglik czy Polak?”. „Polak!” – odpowiedział Filip. „To dlaczego nie całuje mnie w rękę?” i wysunęła swoją dłoń, którą ambasador z szacunkiem ucałował. Jak to zobaczyła królowa Elżbieta, zrobiła to samo.
W czasie pogrzebu Hassana II goście z Europy, a było ich kilkaset osób, znaleźli się w sali meczetu. Polski ambasador szybko dowiedział się, gdzie jest ustronne miejsce w dodatku przewidziane tylko dla dwóch osób. I widzi jak król Juan Carlos nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Podszedł i zapytał: „czy Wasza Królewska Mość szuka miejsca, gdzie król chodzi piechotą?”. „O tak!” Po kilku minutach podchodzi do naszego ambasadora ktoś z tyłu i mówi: „ekscelencjo, uratował mi Pan życie.” Takich anegdot było więcej – nie sposób je wszystkie tutaj przytoczyć.
Jakie warunki musi spełniać ambasador? Według R. Fijałkowskiego musi mieć strusi żołądek, plastikową wątrobę i żelazne nogi. Inny nasz były ambasador, Stanisław Stebelski przytoczył cztery przykazania dla ambasadora. Pierwsze dotyczy sytuacji Juana Carlosa: zrób kiedy możesz, bo jak będziesz chciał, to nie będziesz mógł. Po drugie: jak dają jeść, to jedz, bo nie wiadomo, kiedy będziesz miał następną okazję. Po trzecie: jak są przy stole wolne miejsca, to siadaj, bo potem może dla ciebie zabraknąć. I po czwarte: jak jest miejsce w samochodzie, to wsiadaj, bo pieszo kolumny samochodów nie dogonisz.