Medycyna i muzyka

Gościem Honorowym listopadowego spotkania Korporacji, na które dodatkowo zaprosiliśmy do Auli Głównej SGH studentów oraz członków Stowarzyszenia Absolwentów SGH, był Prof. dr hab. med. Jerzy Woy-Wojciechowski, znakomity lekarz i muzyk.

Jerzy Woy-Wojciechowski jest człowiekiem wyjątkowym, który wyróżnił się w dwóch jakże odległych od siebie dziedzinach – medycynie i muzyce. Jest profesorem nauk medycznych i był pionierem w stosowaniu scyntygrafii – obrazowej metody diagnostycznej medycyny nuklearnej. Autor ponad 130 prac naukowych oraz ponad 700 artykułów popularno-naukowych propagujących zdrowy styl życia. Bardzo aktywny społecznie – najpierw przez 12 lat kierował Towarzystwem Lekarskim Warszawskim a od 16 lat jest prezesem Polskiego Towarzystwa Lekarskiego. Jest także prezesem Fundacji im. Jakuba hr. Potockiego.

To by już starczyło na piękny życiorys bardzo aktywnego człowieka. A to tylko połowa i wcale nie jestem pewien czy nie mniejsza jego aktywności, ponieważ muzyka odgrywała w jego życiu niezwykle ważną rolę i była źródłem nie mniejszych sukcesów. W każdym razie na naszym spotkaniu więcej było o muzyce niż o medycynie.

Pierwszą rzeczą po dostaniu się na medycynę – opowiada Jerzy Woy-Wojciechowski – było założenie zespołu „Esculap”. Były to lata pięćdziesiąte. Ten amatorski Teatrzyk Piosenki Lekarzy, składający się głównie z lekarzy, zrobił oszałamiającą karierę, a wielki udział w tym miał właśnie jego założyciel i autor piosenek Jerzy Woy-Wojciechowski, który przygotował dla nas prezentację multimedialną puszczając z magnetofonu fragmenty piosenek, a jednocześnie pokazując na ekranie zdjęcia, filmy, rysunki, plakaty, listy, dyplomy związane z działalnością Teatrzyku.

Zespół działał społecznie nie biorąc honorariów za swoje występy, co na pewno nie przeszkadzało w jego popularności. Teatrzyk działał przez 30 lat (do stanu wojennego) i dał w tym czasie 3000 występów. Wiele podróżował, najwięcej po Stanach Zjednoczonych, gdzie przygotowywał nostalgiczne programy dla Polonii, ale ma w swej historii epizod morski, gdy został „zamustrowany” na rejs z Odessy do Casablanki. To, że teatrzyk był amatorski, wcale nie znaczy, że uprawiał amatorszczyznę. Jego solistki zaliczały się do krajowej czołówki, a przedstawienia miały bogatą oprawę – panie przebierały się w czasie spektaklu nawet 8 razy.

Profesorowi udało się przy pomocy zwykłego magnetofonu oraz zdjęć i filmików na auli dla 700 osób stworzyć atmosferę przypominającą nastroje z tamtych lat. Udało mu się, ponieważ jest prawdziwym czarodziejem o nieprawdopodobnym uroku osobistym. W czasie spotkania sam przeszedł metamorfozę i niejako przeniósł się w tamte lata oddając entuzjazm i niezwykłość zjawiska, jakim był „Esculap”. Aż trudno uwierzyć, że ten przystojny, elegancki pan, opowiadający ze swadą, pasją i dowcipem o swoich przygodach artystycznych, ma w metryce rocznik 1933. Przytoczę jedną z jego anegdotycznych opowiastek. Na Florydzie będąc w eleganckiej, pustawej restauracji zaproponowano, żeby siadł przy fortepianie i coś zagrał. Po chwili sala się zapełniła, a kierownik zaproponował mu stałe występy po 8 dolarów za godzinę. Zarabiałem wtedy jako lekarz 15 dolarów miesięcznie – przyznał artysta

Komponował piosenki nie tylko dla swojego teatrzyku, ale również dla wielu gwiazd. W sumie ma ich w swoim dorobku ponad 200, w tym takie jak „Kormorany" (Piotr Szczepanik), „Jaka szkoda, że nie wcześniej” (Irena Santor), „Wyznania najcichsze” (Waldemar Kocoń), „Weselny walc” (Ewa Śnieżanka) oraz „Tylko nie pal” (Maryla Rodowicz), "Senza ritorno" (Jose Carreras).

Było to dla mnie, młodszego o pół pokolenia, nostalgiczne spotkanie, przypominające o pięknych chwilach w ogólnie rzecz biorąc nienajpiękniejszej przeszłości. Ciekawy jestem, jak odbierała to młodzież, dla której to musiała być prehistoria.(TEK)